Blog motoryzacyjny Snow & Fun, czyli traktor rządzi!
Kategoria: Felietony
- 18 lip 2018Pojechałem do Białki Tatrzańskiej na ferie zimowe po to, by odpocząć, by się oderwać od tego całego motoryzacyjnego zgiełku, by przemyśleć różne kwestie związane z moim 323i, by pobyć z Nissanem, by odwyknąć od zapachu benzyny, by na śnieg patrzeć jak na materiał do jazdy na desce, a nie do jazdy bokiem. Niestety.
Niestety zadzwonił telefon.
- Jesteś w tej Białce? – spytał Tomek (poznaliście go już przy okazji krótkiego driftu, którym mnie zemdlił).
- Od poniedziałku.
- No to grzej tu do nas na lotnisko w Nowym Targu, pochodzisz sobie bokiem.
Droga dojazdowa do lotniska jest genialna – długa, równa, szeroka i biała. Co prawda wydurnianie się na śniegu autem przednionapędowym przeszło mi jakoś w grudniu 2003 roku (bo ileż można zapinać rękaw i piłować przód udając, że ma się w sobie geny skandynawskie?), ale teraz nie mogłem się pohamować.
Mój Boże, ależ to lotnisko zimą jest malownicze – płat ośnieżonego pola ciągnący się po horyzont, z wytyczonymi trasami do chodzenia bokiem. Gdzieniegdzie niedbale zaparkowany ratrak lub traktor z doczepioną linką, oczekujący na leszcza, który beznadziejnie wjedzie w śnieg.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Oficjalny start imprezy mamy jutro, dziś trenujemy – tymi słowami powitał mnie Rafał, właściciel KTM-a X-Bowa.
- I śnieg ugniatamy – krzyknął Tomek z traktora.
- Długo jeszcze będziecie ugniatać? – spytałem, cholernie marznąc.
- A co?
- A bokiem bym pochodził.
Tomek rozejrzał się, podrapał po skrywanej pod kapturem łysinie i powiedział:
- Wybierz sobie coś. Dziś mamy tylko KTM-a, Imprezę GT i tego mocno odelżonego Lancera Evo X. Jutro dojedzie jeszcze Evo dziewięć, siedem i pięć. No i skutery śnieżne oraz cross kartingi.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Hmmm… Impreza GT kusiła karbonową maską i dachem.
Trochę żałuję, że kupiłem sobie czarne 323i – bo kontrastowa czarna maska strasznie mnie ostatnio jara i idealnie wyglądałaby na niebieskim lub bordowym nadwoziu. I naprawdę nie interesuje mnie, co o tym sądzicie. Jestem trochę wieśniakiem, uznaję tjuning i guzik mnie Wasze zdanie obchodzi ;)
Tak, czarna maska jest super. Kto wie – może jednak w swoim BMW zdecyduję się chociaż na czarną matową folię. Każde salonowe autko w Gran Turismo 5 mam z czarną maską i w lekko kontrastowym kolorze – tak by czerń maski podkreślić. Nie wiem czemu, ale bardzo mi się to podoba.
Ale Impreza GT? Żeby chociaż estiaj… Ruszyłem zatem w kierunku bramki numer dwa.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Evo X urzekało typową dla siebie agresją.
No i drzwiami odelżonymi tak, że gdyby nie zawiasy, to by uleciały.
Ale jako że dość słabo wspominam przejażdżkę podobnym Evo X po torze Ułęż, zdecydowałem się na wybór bramki numer trzy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Na pierwszy rzut oka KTM X-Bow bardziej przypominał kratownicę montowaną przed drzwiami klatki schodowej, na której zimą oczyszcza się buty, niż wyczynowe auto. W każdym zakamarku jego ciętego brzytwą nadwozia tkwił śnieg zbity na kamień.
Pomyślałem sobie, że skoro już tu jestem, to chociaż pomogę. Ukucnąłem, zdjąłem rękawicę i ciepłym paluchem powoli acz systematycznie zacząłem wyciskać śnieg z kratki chroniącej chłodnicę.
- STÓJ! AŁA!! STÓJ!!! – krzyknąłem, ale Rafał nie słyszał. W kasku niewiele słychać.
Na pomoc ruszył Tomek – rzucił się tygryskiem nad zwałą śniegu i wylądował tuż przed kołami X-Bowa. Rafał go zauważył, ale za późno i od dziś Tomek poza łysiną możesz poszczycić się jeszcze piękną grawerką na udzie, układającą się w regularne kształty kolców:
- Chcesz jakiś bandaż? – spytał Rafał, patrząc z obrzydzeniem na mój wskazujący palec lewej ręki.
- Przydałoby się to jakoś doklepać, może się zrośnie – powiedziałem bawiąc się kawałkiem skóry, który oderwał mi się od palucha.
- A jakby… uhmmm… to przymrozić? – powiedział Tomek stękając obficie podczas rozcierania obolałego uda.
- Mam tak stać z gołą ręką? Nie wytrzymam.
- To weź się przejedź bez rękawiczek – powiedział Rafał rzucając we mnie kaskiem. Nie spodziewałem się tego, ale lata gry w kosza wyrobiły we mnie właściwe odruchy i refleks.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Be do eL do O do Gie do O
Nie ma bata, zawsze czytam go
Gościu ma nawijkę respekt ful
Jorga klimat, styl ma, kontent król
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Blogo! Ej! EEEEJ!
Powoli otworzyłem oczy – nade mną stali Rafał i Tomek. Stęknąłem i pomogli mi usiąść.
- Co się stało?
- Drżałeś.
- Śniło mi się, że rapuję.
- Tak bywa.
- Tak bywa kiedy?
- Kiedy się kaskiem w skroń dostanie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Przed zakrętem puść gaz, żeby dociążyć przód. Kolce wtedy wbiją się w śnieg i będziesz mógł ostro skręcić. Potem zdecydowanie pyknij trotyl, żeby tylne koła zabuksowały, to Cię ładnie ustawi bokiem. A potem już pełna kontrola i jak w drifcie. I od razu ustaw się do następnego zakrętu.
- Proszę cię… – spojrzałem z politowaniem na Rafała.
- Co?
- Człowieniu, do kogo ta gadka. Jestem królem driftu, ambasadorem dociążania przodu i profesorem chodzenia bokiem.
Dociągnąłem pasy, opuściłem szybkę w kasku, wystawiłem lekko krwawiący i dość mocno powiewający odszarpaną skórą palec na podmuchy wiatru i ruszyłem w nieznane.
Wprost ku horyzontowi przysłoniętemu przez przepiękne Tatry.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Coś długo nie wraca? – powiedział Tomek, wymownie patrząc na zegarek.
Rafał niechętnie zarzucił kurtkę i wyszedł z ciepłego biura. Wrócił po kilku minutach z nietęgą miną.
- Nigdzie go nie widać. Albo pojechał na tą nieuklepaną jeszcze trasę pod lasem, albo na tą dopiero co wytyczoną, tą do jazdy swoimi autami.
- Dobra, olej, pewnie lata bokami za horyzontem. Jakby co, to ma telefon, nie?
Miałem telefon – ale w swoim Nissanie zaparkowanym tuż koło biura.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
“Jeden na milion” – tak potocznie określa się coś, co jest totalnie nieprawdopodobne, ale jednak się zdarza. W moim przypadku powiedzenie to powinno brzmieć “jeden na trzydzieści dwa”. Bo 31 zakrętów pokonałem jak trzeba – przed wejściem dociążałem przód, gdy tylko kolce wbijały się w śnieg i KTM zaczynał skręcać dodawałem gazu i z pełną kontrolą leciałem bokiem o milimetry mijając śnieżne bandy.
Jednak na zakręcie numer 32 jakoś nie wyszło mi ujęcie gazu i kolce się nie wżarły, co momentalnie wywołało podsterowność tak gigantyczną, że praktycznie nie do odróżnienia od zwykłej jazdy na wprost. Próbowałem się ratować, wykorzystując cały arsenał znanych mi sztuczek: krzyczałem, kląłem i kopałem w przypadkowe pedały. A KTM i tak sunął prosto przed siebie. Do czasu…
Po kilku nieudanych próbach wycofania, wysiadłem i sięgnąłem do kieszeni po telefon. Nosz kuźwa mać, został w Nissanie. Rozejrzałem się i ręce mi opadły – ciepłe biuro pełne chłopaków gotowych mnie wyciągnąć ze śniegu znajdowało się tam:
Tak, dokładnie tam, gdzie te ledwo widoczne światełka na horyzoncie.
Wyłączyłem światła oraz silnik, odłożyłem kask na siedzenie kierowcy i ruszyłem w ciemność. Spojrzałem na zegarek – była dokładnie 17:03
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Zamawiamy coś do jedzenia? – spytał Tomek wszystkich zgromadzonych w biurze.
- Tylko nie to co wczoraj.
- No, ja po tym do kibla to z futryną wbiegłem.
- A nie możemy do Nowego Targu podjechać?
- Zamówię – zadecydował Tomek i wybrał numer pizzerii.
…
- OK, to czekamy – powiedział i schował telefon do kieszeni.
- Kiedy będą?
- Za 20 minut.
- Czyli?
- Nie byłeś u komunii?
- Chyba ty.
- O wpół do siódmej.
- I gitara.
- Ej, a dla Blogo też zamówiłeś?
- A właśnie, gdzie on do cholery jest?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
“Gdzie ja do cholery jestem?” – zastanawiałem się w myślach, brnąc bez rękawiczek i bez czapki w śniegu po kolana. I co mnie podkusiło, by iść na skuśkę a nie wygniecionym torem?!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- O, to pewnie pizza. Otworzysz? – spytał Rafał, wskazując na drzwi.
Tomek wstał i energicznie je uchylił, czemu towarzyszył głuchy łomot.
- O żesz w mordę! – zaklął i skoczył w ciemność.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Be do eL do O do Gie do O
Gdy go czytam czasem nie wiem o-co-cho
Ale polew jest, więc szacun full
Słowa klei, łga i kontent król
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Blogo! Ej! EEEEJ!
Powoli otworzyłem oczy – nade mną stali Rafał i Tomek. Stęknąłem i pomogli mi usiąść.
- Co się stało?
- Drgałeś.
- Śniło mi się, że rapuję.
- Tak bywa.
- Tak bywa kiedy?
- Kiedy się drzwiami w skroń dostanie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Na pytanie Rafała, gdzie dokładnie jest jego KTM, nie potrafiłem konkretnie odpowiedzieć, bo za cholerę nie pamiętałem, z której strony przyszedłem. No i zostawiłem auto bez świateł a chmury właśnie zasłoniły księżyc, więc… no nijak nie szło go znaleźć.
- Dobra, to ja jadę Lancerem na ten tor po lewej, a ty weź Tomek sprawdź ten pod lasem – powiedział Rafał i ruszył od razu bokiem.
- Chodź – Tomek kiwnął na mnie głową – pojedziesz ze mną.
- Tym?
- Zajarasz się.
Początkowo się nie zajarałem, bo jazda traktorem jako “ten drugi siedzący na obitym skajem nadkolu” równać się może chyba tylko z siedzeniem na pracującej betoniarce – ale gdy zmieniłem się z Tomkiem za kierownicą… no, mówiąc kolokwialnie, zajarałem się.
Skrzynia biegów między nogami (pięć do przodu, jeden do tyłu), zawieszenia brak, fotel na pneumatyce, pług z przodu, komin centralnie przed oczyma, dzielność terenowa niewiarygodna no i ten dźwięk, to jednostajne TER TER TER TER niezależnie od tego, w jak głębokim śniegu się jedzie.
- Tam! – krzyknął Tomek wskazując na godzinę drugą.
Skręciłem gwałtownie i poszedłem pełną bombą (8 km/h) na skróty przez śnieg skrywający osie przednich kół. Traktor zawahał się na milisekundę, ale zaraz potem powrócił do swojego TER TER TER TER i kroił biel jak gdyby nigdy nic.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Wolniej, wolniej, stój! – krzyknąłem do Tomka, który powoli cofał traktorem naprężając linkę przymocowaną do tylnego zaczepu w KTM-ie.
- Już? – spytał.
- Yhy, jak struna. Dawaj.
- Stój! – krzyknąłem po chwili – To bez sensu, jeszcze bardziej się zarył.
Tomek wysiadł, podrapał się po łysinie, potarł obolałe udo i odczepił linę.
- Przodem go wyrwiemy. Weź zaczep, a ja podjadę.
- Już?
- Dawaj!
Tak się superkara ze śniegu wyciąga!
Oraz – nie pytajcie, po co w traktorze te patyki. Gdy o nich chłopaków pytałem, każdy tylko wzruszał ramionami.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Bilans mojego pobytu na terenie lotniska w Nowym Targu:
- jedno symetrycznie poranione udo,
- jeden krwiście poszarpany palec wskazujący,
- jeden zaryty w śniegu KTM X-Bow,
- jedna udana misja traktorowo-ratunkowa,
- dwa omdlenia.
Całkiem nieźle jak na trzy godziny.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
W ramach zadośćuczynienia za kłopoty obiecałem chłopakom, że wspomnę co następuje:
- impreza nazywa się Snow&Fun i trwa do 29 lutego;
- odbywa się na lotnisku w Nowym Targu, czyli 5 km od Białki Tatrzańskiej, 12 km od Bukowiny Tatrzańskiej i 17 km od Zakopanego;
- śnieżnych torów jest kilka, a jeden (o długości 3 km) został specjalnie przygotowano do jazdy własnym autem;
- samochodów jest około 6-8, głownie Lancery (320-400 KM) plus Impreza GT (420 KM), stare ale jare driftowe BMW E30 (220 KM) oraz ów KTM X-Bow (240 KM);
- koszt dwóch okrążeń waha się od 30 do 60 zł;
- a więcej info pod adresem www.devil-cars.pl
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wracając do Białki ani razu nie zaciągnąłem w Nissanie rękawa. Nawet trójki nie wrzuciłem. Nie, nie dlatego, że się po przygodzie z zaryciem w śniegu czegoś bałem. Po prostu mój poharatany palec zaczął odmarzać i tak cholernie bolał, że aż chciało mi się omdleć. Ale nie omdlałem – trzeci raz w ciągu jednego dnia to już byłaby gruba przesada.
ZNAJDZIESZ MNIE NA BLOGOMOTIVE, MÓW MI BLOGO